„So many books, so little time”. Ostatnio czytanie w tygodniu staje się dla mnie bardzo niedostępnym luksusem. Ale od czego są weekendy jak nie od pełnej regeneracji zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Tym razem „na warsztat” poszli ponownie bracia Strugaccy, a na zmianę tematu po nich Lauren DeStefano i „Atrofia”. Ale od początku.
„Piknik na skraju drogi”, czyli inspiracja dla STALKERa. Książka znacznie łatwiej przyswajalna dla mnie niż „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”. Sięgnęłam po nią w zasadzie od tak. Żeby nie było, w STALKERa jakoś specjalnie się nie zagrywałam, w zasadzie nawet w niego nie grałam więc nie był w żaden sposób siłą napędową do tej lektury. Raczej chciałam się bliżej zaznajomić z dorobkiem braci Strugackich, którzy wypracowali sobie miejsce wśród klasyków fantastyki. Przyznam szczerze, że coraz bardziej ich lubię. I zdecydowanie coraz lepiej rozumiem świat w ich wyobraźni. Niewykluczone, że trzeba będzie zapolować na kilka innych książek ich autorstwa. Ktoś mi polecał „Miliard lat przed końcem świata”. Przemyślę to chyba.
Zmianę tematu z prawie post-apokaliptycznej Strefy na niezbyt daleką przyszłość zafundowała mi Lauren DeStefano i jej „Atrofia”, czyli świat, nie tak zły gdyby nie jeden mały szkopuł związany z długością życia. Z jednej strony książka wydawała mi się z początku dość hmmm, infantylna?, dla małolat?, od taki sobie romansik dla nastolatek? Dopiero w pewnym momencie mnie coś tknęło. Od urodzenia wiedzieć, że nie dożyje się starości, że życie kończy się po 20 latach? W wieku 20 lat być już w zasadzie staruszką czekającą tylko na jedno? Nie mieć czasu popełniać błędy, robić dziwne i nie zawsze odpowiedzialne rzeczy, zwyczajnie szaleć. W takich realiach już dawno byłabym wspomnieniem po naturalnym nawozie, już dawno by mnie nie było. Nie zrobiłabym tylu mniejszych lub większych głupot. I chociaż nie wszystkie były przyjemne w skutkach to ich nie żałuję. Każdy błąd, każda pomyłka, nauczyły mnie czegoś nawet jeśli miałam przez nie kłopoty.
„Atrofia” mimo pierwszego wrażenia pokazuje i przypomina o tym, że żyć trzeba każdym pojedynczym dniem, intensywnie, całym sobą, tak jakby każdy dzień mógł być tym ostatnim. Bo któryś z nich w końcu będzie…