Ludzie nie przestaną mnie zadziwiać. Szczególnie ich braki w wyobraźni, myśleniu i szeroko pojętej logice. Już zgubiłam rachubę w ilości razy, kiedy to ktoś zdecydował się mnie rozjechać.
Poruszając się praktycznie codziennie rowerem średnio raz na tydzień mam podobne sytuacje, chociaż zwykle są raczej niegroźne. Ale wczoraj ktoś najwyraźniej doszedł do jednego z dwóch wniosków. Albo moje życie jest tak marne, że nie warto go dalej ciągnąć, albo mam rzucić poranną kawę na rzecz naturalnej adrenaliny. Ani jedna, ani druga opcja jakoś szczególnie mi nie przypadła do gustu. Wolałabym już kontynuować swój byt, a tym bardziej codzienny rytuał kawowy.
I co z tego, że to ja miałam rację i prawo, i co z tego, że zwyzywałam palanta ukrywającego się w rozpędzonym Iveco. Po ewentualnym przerobieniu na mielone i tak racja na nic by mi się nie zdała, a troglodyta mnie nawet nie usłyszał, tak mu się paliło… Bywa.
W kwestiach mniej drażliwych udało mi się ostatnio skończyć kolejny tom spod ręki Gail Carriger – „Bezwzględną”. Trzeba przyznać, że książka w całkiem dobrym momencie wpadła mi w ręce. Nadal jest to literatura, przy której świetnie wypoczywam i która pozwala mi nie zwariować w pewnych momentach. Ten okraszony całkiem rozsądną dawką nie zawsze rozsądnego humoru steampunkowy klimat bardzo przypadł mi do gustu. Może dlatego, że jest odmienny od rzeczywistości. Może z racji silnej osobowości głównej bohaterki (wszak lady Alexia Maccon bywa istną babą z jajami). A może od tak, po prostu. Przecież można lubić coś tak po prostu, prawda?
W tym tempie Gail Carriger doczeka się u mnie całej półki, jeśli tylko ową uda mi się wygospodarować, lub zafundować sobie kolejną. Książek pomału przybywa, w przeciwieństwie do miejsca na nie.
Przy okazji, ogłoszenie jakobym chętnie przyjęła w posiadanie dwa tytuły A. Pilipiuka jest już nieaktualne. Z braku chętnych uderzających do mnie drzwiami i oknami sama się zaopatrzyłam. I to tym razem w zdecydowanie mniej egzotycznych okolicznościach.