Udręczona

Planescape-torment-box

Blisko 14 lat temu pojawiło się oparte na systemie AD&D cRPG pod tytułem Torment. „Udręka” przyniosła ze sobą całe uniwersum Planescape, świat niezbyt kolorowy, ale może paradoksalnie – barwny. Barwny szarością, czerwienią, czernią, bólem i całą masą przewijającego się na każdym kroku pomiotu ze Sfer Niższych, mieszającego się dosłownie i w przenośni z przedstawicielami Sfery Neutralnej, czy Sfer Wyższych. Łopatologicznie mówiąc – przegląd istot od tych, które wyłoniły się z czeluści piekieł, przez te mniej lub bardziej ludzkie, aż po teoretycznie te lepsze pochodzące z niebios, a wszystko wymieszane w sporym tyglu i rozlane na niezliczone plany istnienia. Gra była świetna, jedna z lepszych, przy których dane mi było mitrężyć czas. W dodatku wydana była w czasie gdy spolszczane produkcje dostawały naprawdę genialną ścieżkę dźwiękową z rewelacyjnym dubbingiem w wykonaniu polskich aktorów i lektorów.

„Torment” przyniósł ze sobą również książkę pod tym samym tytułem, która może i sama w sobie nie stanowiła jakiejś rewelacji, ale jako dodatek do gry była nawet niezła. Wydawnictwo ISA, które chyba od samego początku zajmuje się wydawaniem pozycji z uniwersów takich jak Forgotten Realms, czy rzeczony Planescape, w podobnym czasie wydało również „Strony Bólu” Troya Denninga, które czytało się naprawdę całkiem przyjemnie. Po tych dwóch pozycjach ciężko mi przypomnieć sobie jakieś tytuły, nawet przez pewien czas sprawdzałam, czy może nie pojawiło się coś nowego, ale raczej świat planów ucichł.

p768_normalDo czasu, aż dużo, dużo później trafiłam na trylogię Wojny Krwi. Pamiętając, jak podobała mi się namiastka uniwersum przedstawiona we wspomnianych dwóch tytułach, sprawiłam sobie wszystkie trzy tomy (będąc sprawiedliwą – chyba nawet były sprzedawane po prostu jako komplet, zresztą i tak jakoś tak trylogie, komplety i serie lubię mieć w całości, ot zboczenie). „Wojownicy otchłani” stanowią drugi tom tego cyklu. I… drugi gwóźdź.. nie, nie programu, gwóźdź do trumny. Mając obecnie za sobą, jakby nie patrzeć, 2/3 całości jestem raczej nieco zdegustowana. W zasadzie pierwszy tom jakoś kompletnie nie zapadł mi w pamięć, przeczytałam go jakoś tak „z automatu” i nie wywarł na mnie większego wrażenia. Drugi.. drugi mnie kilka razy uśpił. Nawet kiedy doczytywałam go rano, przed wyjściem do pracy, głowa niebezpiecznie opadała w stronę poduszki. W zasadzie obawiam się sięgać po ostatnią część, myślę nawet, że zanim się nią skatuję tak doszczętnie powinnam dać sobie trochę odetchnąć przy czymś zdecydowanie bardziej wartym uwagi i czasu. Wojownicy nie potrafili mnie wciągnąć. Ich fabuła była dla mnie zdecydowanie zbyt płytka, postacie strasznie niewyraźne. Biorąc pod uwagę, że książka ma około 300 stron, a ja dopiero w okolicy strony 200 dałam radę ją jakoś zacząć trawić to chyba nie jest to dobry znak. Rozumiem, że czasem historia potrzebuje chwili na „rozkręcenie się”, ale to była zdecydowanie za długa chwila. A może nawet się to nie rozkręciło tylko po prostu ja zdecydowałam się mieć to za sobą? Przez całą lekturę moje podejście do tej książki było podobne do tego jak traktuje się lektury szkolne – byleby mieć je z głowy – z tą różnicą, że w szkole jeszcze wypadałoby zapamiętać chociaż pobieżnie czytaną treść, a w tym wypadku już nawet to przychodzi z trudem… A szkoda, bo świat był, a nawet nadal jest, całkiem obiecujący…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *