Błazen

blazenChristopher Moore znany jest z brania się za bary z tematami mniej lub bardziej poważnymi i traktowania ich z niekiedy dość mocnym przymrużeniem oka. Nie inaczej tym razem, tyle tylko, że za cel obrał sobie jedną z ikon literatury światowej – samego Williama Shakespeare’a i jego Króla Leara. 

„Błazen” to mocno przekoloryzowana, odarta z wszelkich znamion klasyki, doprawiona ogromem wulgarności historia szalonego Króla Leara opowiedziana z perspektywy nadwornego błazna. Wielbiciele Shakespeare’a nie posiadający zbyt dużego dystansu do świata mogą poczuć się urażeni, a nawet mocno urażeni i może dla własnego spokoju ducha nie powinni sięgać po tę książkę. Ot po co kusić los?

Z drugiej strony „Błazen” stanowi jakby Króla Leara dla opornych i odpornych na przyswajanie oryginału rodem z XVI wiecznej Anglii. Niestety złe wieści dla tych, którzy mogliby upatrywać w nim możliwości łatwego „odbębnienia” lektury szkolnej. Obok wielu podobieństw do pierwowzoru znajdzie się tyle samo, jeśli nie więcej różnic i odstępstw. I bądźmy szczerzy – niekoniecznie wypada w rozprawce, czy charakterystyce postaci wypalić cytatem Chrisa Moore’a, szczególnie którymś z bardziej „kwiecistych”.

Co do wspomnianej już kwiecistości.  Nawet na okładce umieszczone zostało stosowne ostrzeżenie dotyczące specyficznego wysławiania się autora i jego bohaterów. Oczywiście jak to ja – takie ostrzeżenia raczej ignoruję, albo traktuję je jak wodę na młyn i tym bardziej chcę przeczytać cóż aż tak wulgarnego mogli wymyślić autor do spółki z tłumaczem. Początkowo wszelkie przejawy tak zwanej rubaszności bawiły mnie. Trochę jak dziecko, w towarzystwie którego komuś wyrwało się brzydkie słowo. Niestety z biegiem stron zaczęło się to robić coraz mniej zabawne, a coraz bardziej męczące. Coraz bardziej też chciałam w tej książce znaleźć to coś. Przy czym jako „coś” wedle mojej definicji może wystąpić humor, sarkazm, element zadumy, zaskoczenia, czy jeszcze coś innego. Za wyjątkiem chyba jednego cytatu tak naprawdę nie znalazłam w „Błaźnie” nic, co chciałoby mnie przy tej książce zatrzymać na dłużej.

„Życie to samotność, przerywana tylko przez bogów, szydzących z nas za pomocą przyjaźni i okazjonalnego chędożenia.”

Niezbyt eleganckie, ale całkiem prawdziwe spojrzenie na życie. I to tyle. Cała reszta w żaden sposób nie złapała mnie za fraki i nie przemówiła do mnie. Może klasyk jednak przerósł Moore’a, może fakt, że tak pieczołowicie przygotowywał się do napisania „Błazna” (a przynajmniej tako rzeczą słowa od autora zawarte na końcu książki) spowodował efekt wręcz odwrotny. Momentami ten z założenia humorystyczny hołd oddany Shakespear’owi przypominał raczej mszczenie się na nim za to ile jego twórczości i w jak różnych adaptacjach przyszło autorowi przyswoić nim napisał swoją książkę.

Na obronę dodam tylko jedno. „Błazna” czyta się szybko. Niestety nie pozostawia po sobie zbyt wiele poza ewentualnym niesmakiem wywołanym nadmiarem chędożenia czy innych niewybrednych określeń.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *