Challenge completed: 100%

Soesbee_Sea-of-Sorrows_coverFate can’t be tempted. It’s part of the Eternal Alchemy, like everything else. Days pass, the cogs turn, the future comes.”

Niniejszym swoje prywatne wyzwanie książkowe uznaję za wypełnione – druga z wybranych przeze mnie książek całkowicie po angielsku dołączyła do grupy „przeczytane”. Jest nią oczywiście kolejna po „Duchach Askalonu” oraz „Edge of Destiny” książka ze świata stworzonego na potrzeby gier Guild Wars oraz Guild Wars 2 – „Sea of Sorrows”.

Tak, zaczniemy tym razem muzycznie i obrazkowo. A to dlatego, że autorka „Sea of Sorrows” – Ree Soesbee – urzekła mnie tym właśnie tekstem. Piosenka, szczególnie okraszona przez jednego z graczy wyciągniętymi z gry scenkami filmowymi, spodobała mi się na tyle, że do lektury książki podeszłam bardzo optymistycznie.

To był błąd. Niestety. O ile w przypadku dwóch pierwszych tytułów nie miałam specjalnych oczekiwań, bo po pierwsze wiadomo jak to jest kiedy powstaje książka ze świata gry, a po drugie w przypadku „Edge of Destiny” miałam uraz do autora po jego niezbyt udanej trylogii (której swoją drogą jeszcze nie miałam siły dokończyć), o tyle wiedząc, że Ree Soesbee jest członkiem ekipy tworzącej samą grę spodziewałam się po niej więcej. Spodziewałam się, że historia opowiedziana w „Sea of Sorrows” porwie mnie od pierwszych stron, dodatkowo przywołując obrazy znane z samej gry. Zamiast tego przez pierwszych kilka rozdziałów męczyłam się niemiłosiernie licząc, że akcja się rozpędzi.

Historia stworzona przez autorkę ma miejsce pomiędzy wydarzeniami znanymi z Guild Wars 1, a tymi, które mają miejsce w drugiej części gry. Główne miasto Kryty – Lwie Wrota (lub jak kto woli Lion’s Arch) zostaje zatopione falą powstałą poprzez wyniesienie się z głębin morskich starożytnego Orr. Główny bohater książki, Cobiah Marriner, hołdując zasadzie „od zera do bohatera” zaczyna swoją karierę jako zwykły chłopiec okrętowy, po to, aby w miarę postępowania akcji stać się doświadczonym żeglarzem, piratem a w końcu założycielem i przewodniczącym rady zarządzającej nowymi Lwimi Wrotami. Nowymi, czyli tymi, które poznali gracze Guild Wars 2 jako miasto zbudowane w głównej mierze z resztek łodzi i statków, którego uliczki i rynek kryją się w cieniu błękitnych żagli.

Co trzeba zostawić autorce, książka pomijając żargon żeglarski jest w miarę łatwa do przeczytania nawet w oryginale – od strony językowej. Nieco gorzej bywa od strony treści, chociaż w moim odczuciu im bliżej końca tym lepiej się czyta. Być może przeobrażenie się jednego z głównych miast Kryty jest elementem dość znaczącym dla obu gier, jednak chyba nie dość interesującym materiałem na książkę. Nie na całą, może na kilka rozdziałów, ale poświęcanie temu wydarzeniu przeszło 400 stron to drobna przesada. Podobnie cofanie się historią zbyt daleko od realiów obu części Guild Wars. Może to być ciekawa wzmianka, ale brak powiązania z tym co znają gracze (nie sądzę, aby po ten tytuł chciał sięgnąć ktoś kto chociaż nie „liznął” produktów Areny) bywa męczący.

Gdybym miała odwołać się do szkolnej skali ocen „Sea of Sorrows” pewnie dostałoby niezbyt solidną 3. Na pewno mogę odradzić książkę wszystkim, którzy nie grali w Guild Wars, a i fanom obu gier zalecam ostrożność i spory dystans. Innymi słowy – czytacie na własną odpowiedzialność, a ewentualne przysypianie w czasie lektury jest wliczone w koszty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *