Czystopis

czystopisMam jakiś bliżej niewyjaśniony sentyment do fantastyki i fantastów zza wschodniej granicy. Nie wiem, czym jest to podyktowane, ale fantastyka sprowadzana od naszych wschodnich sąsiadów ma jakiś urok, jest obca i swojska jednocześnie, czym potrafi przyciągnąć na długie godziny.

Z tego względu 2015 książkowo rozpoczynamy od Czystopisu Siergieja Łukjanienki.

Pozwolę sobie zacząć może od małej dygresji na temat tego, jak ta książka trafiła do mnie. Otóż wyobraźmy sobie ośmiogodzinną podróż, po której trzeba jeszcze następnych kilka godzin czekać nie do końca mając się czym zająć. Dodajmy do tego książkę, która nie dość, że opornie się czyta to jeszcze ułożyła się gdzieś na dnie bagażu i ani myśli być pod ręką. Zamiast tego niemalże pod ręką wyrasta pewna księgarnia sieciowa prawie siłą wciągająca mnie w swoje progi. Kolejny kwadrans snucia się od regału do regału, pewna doza zrezygnowania i obaw czy aby znajdę coś godnego dotrzymania mi towarzystwa. Jedno okrążenie zrobione, zaczynamy rundę honorową i dalej nic. W końcu gdzieś wciśnięte między inne książki miga mi w przelocie brzmiące zdecydowanie z rosyjska nazwisko wraz z niemniej rosyjskim imieniem – Siergiej Łukjanienko. Decyzja o tym, że czas się poznać z tym panem zapadła momentalnie i tym oto sposobem mój odwieczny rytuał zwożenia do domu książek z wszelkich wyjazdów został kolejny raz wypełniony.

 Wtedy przypadkowo wybrana książka wita mnie słowami:

„Dworzec kolejowy to miejsce przemiany. Wsiadamy do pociągu i przestajemy być sobą. Od tej chwili mamy inną przeszłość i liczymy na inną przyszłość. Przypadkowemu współtowarzyszowi podróży gotowi jesteśmy opowiedzieć o tym wszystkim, co nam się w życiu przydarzyło, a także o tym, co nie przydarzyło się nam nigdy. Z rozmów w pociągu można by wywnioskować, że na świecie nie ma nudnych ludzi z nieciekawymi biografiami.”

I tym sposobem „Czystopis” kupił mnie już od pierwszej strony, pierwszych słów. Dopasował się prawie idealnie do okoliczności i dał nadzieję na całkiem miłe towarzystwo. Nieco jedynie zaniepokoiło mnie kiedy pochłonięta lekturą i pochłaniająca kawę (no dobra, to było cappucchino, ale kawę w sobie miało więc…) dosłownie metr od siebie zaczęłam słyszeć dialog w… języku rosyjskim. Rozumiem, że książka mogła się dopasować do okoliczności, ale okoliczności do książki? To wróżyło, że naprawdę powinno mi się dobrze czytać.

Tak też było, między mną i „Czystopisem” szybko zaiskrzyło. Niestety po pierwszej fascynacji zaczęło nieco zgrzytać. On (Czystopis) miał przeszłość, której nieznajomość chwilami trochę mi utrudniała zrozumienie go. Elementy nawiązujące do poprzedniej książki – „Brudnopisu” – niestety dość wyraźnie wypominały mi, że coś mnie ominęło, że o czymś nie wiem i nie jestem tak do końca z tej bajki. Takie prawo kontynuacji i nie mogę winić ani książki, ani autora za mój brak znajomości wcześniejszej historii. Zwłaszcza, że usilne przypominanie fabuły w kolejnych tomach momentami denerwuje, bo człowiek ma wrażenie, że autor robi z niego sklerotyka i na każdym kroku przypomina wszystko piąty raz z rzędu. Potrzebowałam kilku rozdziałów żeby pogodzić się z faktem, że wcześniejsze losy głównego bohatera, Kiryła, są dla mnie tajemnicą odkrywaną jedynie małymi fragmentami podczas nawiązań do Brudnopisu. To pozwoliło mi dobrnąć już całkiem gładko do końca lektury i raz jeszcze potwierdzić, że lubię wschodnią fantastykę.

Czystopis bywa miejscami chaotyczny. Chociaż jeśli wierzyć opiniom znalezionym na temat poprzedniej książki Łukjanienki – tu historia jest już na tyle uporządkowana, na ile pozwala wykreowany przez autora świat. Świat chaotyczny, złożony tak naprawdę z kilku, a nawet kilkunastu innych światów, które na swój sposób wytykają niedoskonałości naszych realiów, przekoloryzują znaną nam rzeczywistość. Światy, wśród których znaleźć można taki, gdzie pan może być biedniejszy od swego sługi, lub taki, gdzie znana nam Moskwa stanowi państwo-miasto, któremu bliżej do Turcji, czy Arabii niż wschodnioeuropejskiej metropolii.

Fantastyka zwykle traktowana jest niezbyt poważnie, nawet po macoszemu, jak coś gorszego, literatura podrzędna i niezbyt wartościowa. I owszem, znajdzie się sporo potwierdzających to tytułów, ale znajdą się też takie, w których nierealny świat jest tylko tłem i sposobem na przekazanie myśli. Tak momentami odbierałam „Czystopis”. Jako książkę, w której wcale nie chodzi o ganianie między światami, przeskakiwanie z jednego do drugiego w walce z jakimś wyższym i nieuchwytnym złem.

„Jak sprawić, żeby świat stał się lepszy? (…)
Ludzkości po prostu brakuje dwunożnych bydląt. Zmienianie w niewolników swoich bliźnich stało się niemodne, a jeszcze nie nauczyliśmy się produkować robotów ze śrubek czy białka. Ale gdy tylko się nauczymy, będziemy ją mieli. Będziemy mieli utopię. Tę, której godna jest ludzkość.”

Powyższy fragment od razu na myśl przywiódł mi George’a Orwella, którego strasznie lubię zarówno za jego „Folwark zwierzęcy” jak i „Rok 1984”. A za takie skojarzenie nie mogłam nie polubić Łukjanienki. Podobnie jak za zręczne wplatanie elementów typowo humorystycznych.

„Pewnie, że psy to nie zabawki, nawet w tych najmniejszych płynie krew wilków, pewnie, że umieją walczyć, broniąc siebie czy swojego pana. Ale są psy-bojownicy, psy-myśliwi i psy-przyjaciele. Bojowy york to taki sam absurd jak… jak zakonnica specnazowiec?”

Podsumowując. „Czystopis” mnie nie zawiódł. Nie jest wybitny, ale jest dobry, szczególnie ze swoimi Orwello-podobnymi przebłyskami. Jednocześnie jest dość lekką lekturą, którą całkiem szybko można pochłonąć, którą czyta się przyjemnie i lekko.

„Już nie robię cudów.
Nie zdołam zmienić świata.
Ale mogę bronić swojego ostatniego prawa, jedynego, jakie ma człowiek – prawa do bycia sobą.”

 Przy okazji, jako że w tym roku nie wymyśliłam żadnego własnego wyzwania książkowego (a może powinnam ustalić jedno – zminimalizować ilość nieprzeczytanych książek z mojej półki, którą w myśl zeszłorocznego wyzwania zapełniłam?) podepnę się pod chyba najpopularniejsze wyzwanie „w internetach” (a przynajmniej jedno z popularniejszych). Ma więcej niż 215 stron, ma tylko jedno słowo w tytule, autorem jest mężczyzna i główny bohater ma imię na tę samą literę co ja.

wyzwanie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *