Koty, wszędzie koty…

11 pazurow„Koty są bardzo wrażliwe na ludzkie emocje, na tym polega ich wyjątkowość. Nic nie można przed nimi ukryć, wychwytują każdą zmianę nastroju, chociaż zwykle nie dają tego po sobie poznać. Chłoną uczucia jak gąbka, dlatego tak łatwo odzyskać przy nich spokój. Za każdym razem, kiedy człowiek nawiązuje z kotem bliską więź, staje się odrobinę lepszy, lżejszy na duszy o parę nikczemnych myśli, zawistnych spojrzeń, podłych zachcianek.”

Z reguły ludzie dzielą się na kociarzy i psiarzy. Jedni przepadają za charakterem i podążaniem własnymi ścieżkami w wykonaniu kotów, inni wolą nawet nieco bezmyślne posłuszeństwo i oddanie psów. A ja jestem gdzieś pomiędzy. Cztery kąty dzielę z dwoma psami i dwiema kotkami. I w zależności od sytuacji, od własnego nastroju widzę zalety obu „obozów”. Bo kot potrafi się z człowiekiem pokłócić, pokazać mu swoją wyższość, wychować go, a potem przyjść niepostrzeżenie, położyć się obok i zasnąć snem niewiniątka. A pies zawsze się z człowiekiem zgodzi, zawsze za nim podąży, będzie go pilnował i bronił.

Koty zawsze utrzymują wokół siebie taką atmosferę tajemnicy, jakiejś nieopisanej magii, dyskretnego, ale jakże niebezpiecznego uroku. To sprawia, że są całkiem wdzięcznym tematem do opowieści, czy to jako główni bohaterowie, czy jako barwne postacie drugoplanowe. W tym przypadku kot stał się wspólnym mianownikiem zbioru opowiadań opatrzonego tytułem „Jedenaście pazurów” i przedmową pióra Andrzeja Sapkowskiego.

Po lekturze, która zresztą zabrała mi zdecydowanie więcej czasu niż zakładałam, miałabym ochotę stwierdzić, że zarówno ten wspólny koci mianownik, jak i ten Sapkowski w roli wprowadzającego nas w tą nieszczęsną antologię to jedyne jej dobre strony. To już mocno uzłośliwione stwierdzenie, ale nie aż tak dalekie od prawdy. Nie oszukujmy się. Antologie mają to do siebie, że często ich poziom jest strasznie nierówny. Można trafić na perełkę, a zaraz za nią na kompletnego gniota. „Jedenaście pazurów” wcale, ale to wcale nie odbiega od tej reguły. Cały zbiór to mieszanka lepszych i gorszych opowiadań. Niektóre mam wrażenie, że wręcz na siłę zostały w nim umieszczone, i na siłę znalazło się w nich ogniwo łączące z kocią tematyką. Żeby nie być niesprawiedliwą – niektóre przypadły mi do gustu. Ogromny plus za „Koszmar w Providence” Łukasza Orbitowskiego, który chyba najlepiej oddaje to, czym ta antologia miała być, ale jej nie wyszło. Szczerze, do całej książki nie zachęcam, ale akurat to jedno opowiadanie czyta się przyjemnie. Chociaż może biorąc pod uwagę jego treść określenie „przyjemnie” nie jest do końca na miejscu, ale..

Podsumowując. Książka raczej słaba, raczej daleka od półki „must have” – nawet dla kociarza, raczej nie zapada w pamięć. Średnia wypadkowa poziomu i „wciągalności” opowiadań dość niska, ale ich różnorodność daje nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *