Powrót mhrocznego medyka

zabawki-diabla„Mógł uwierzyć w istnienie piekła i diabłów, które większość ludzi utożsamia ze zwykłymi demonami, ale raczej nie w świątobliwych pustelników udzielających genialnych rad.”

Domenic Jordan powraca w „Zabawkach diabła” by znów rozwiać kilka tajemnic, rozwiązać kilka zagadek, a przy tym dać popis swego intelektu i cynizmu. Nie zapomina również o łamaniu niewieścich serc. Chciałoby się rzec, że to po prostu kolejnych kilka opowiadań z jego udziałem w roli głównej. Ale nie do końca.

Przede wszystkim te opowiadania, przynajmniej w moim odczuciu są zdecydowanie bardziej spójne. Na tyle, że można je już traktować jako całość. Każde kolejne nawiązuje do poprzednich, wszystkie układają się chronologicznie. Wszystko jest nieco bardziej uporządkowane. Nawet sam Domenic..

Początkowo, mając jeszcze świeże wrażenia po poprzedniej części, trochę czułam się zawiedziona Zabawkami. Zawiedziona samym Jordanem, który wyraźnie przybladł. Być może powodem tego jest fakt, że tym razem autorka zabrała nas między innymi w podróż po wspomnieniach zdecydowanie mrocznej młodości naszego medyka. Ten zabieg najwyraźniej przygasił nawet samego bohatera, wyciszył go, wprowadził w lekką zadumę, a może nawet odrobinę melancholii.

Na szczęście nie ucierpiały ani jego inteligencja, ani cynizm, nadal potrafi je wykorzystywać we wręcz irytujący momentami sposób. Nadal też w tym irytowaniu czuje się do niego sympatię i magnetyzm.

„- Widzę, że panna d’Amat ma w panu godnego obrońcę. Co mi pan zrobi, jeśli nadal będę nalegał na chwilę sam na sam z piękną Veronicą? Zaatakuje mnie pan szpadą, którą nosi pan przy boku? A może pokona mnie pan zaklęciami lub naśle na mnie demona? Albo po prostu otruje mnie pan jakimś specyfikiem?
– A co pan woli? – Oczy Jordana pozostały chłodne i poważne. – Jestem skłonny w tej kwestii wysłuchać pańskiego zdania.”

Nie wiem też, czy to kwestia „wytrenowania” pierwszym spotkaniem z Domenikiem Jordanem, czy to on stał się nieco mniej tajemniczy w swym rozumowaniu, chętniej dzieli się swoimi domysłami i nieco ułatwia nadążanie za wynikami jego dedukcji. W każdym razie zdecydowanie łatwiej rozwiązywać zagadki wraz z nim, a nie błądzić w swoich domysłach aby na końcu zostać zaskoczonym prawidłową odpowiedzią. Nadal oczywiście jest tajemniczo, ale mamy powiedzmy kompromis w kwestii dopuszczania czytelnika do tych tajemnic.

Dlatego też mimo pierwotnie mniej przychylnego podejścia do tej części finalnie uważam ją za lepszą od „Diabła na wieży”. Jednocześnie chociaż zapewne rozwikłanie kilku kolejnych zagadek w towarzystwie Domenika byłoby kuszące, to mam nadzieję, że już nie nastąpi. Nie wątpię w tym miejscu w umiejętności autorki, co to to nie. Po prostu uważam, że czasem należy pozwolić bohaterom odejść i zapamiętać ich takimi, jakimi autor chciał aby byli zanim zdążą nam się znudzić, zanim „z nich wyrośniemy”, czy zanim jakiś szczegół popsuje nam te wspomnienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *